Aby zrecenzować "Hancocka" jednym zdaniem, wystarczy powiedzieć, że ten film miał potencjał, i to duży. Czas przeszły jest tu jednak jak najbardziej uzasadniony. Gdyby nie grubi amerykańscy
Aby zrecenzować "Hancocka" jednym zdaniem, wystarczy powiedzieć, że ten film miał potencjał, i to duży. Czas przeszły jest tu jednak jak najbardziej uzasadniony. Gdyby nie grubi amerykańscy producenci z cygarem i liczydłem, powstałby jeden z najbardziej oryginalnych i odjechanych blockbusterów, jakie wyszły z trybów Fabryki Snów. Tak się jednak nie stało i po kilkukrotnych przemontowaniach pozostały zaledwie szczątki pierwotnego niegrzecznego pomysłu wplecione we współczesną napakowaną efektami specjalnym bajkę dla całej rodziny. Hancock nie jest zupełnie nowym typem superbohatera. Nie ma w nim nic z mroku Batmana, ulizanej fryzury Supermana czy mającego rozterki wieku dojrzewania (ostatniego z świętej trójcy) Spidermana. Przypomina raczej menela, jakiego możemy spotkać pod osiedlowym sklepem czy pod dawną budką z piwem. Wiecznie skacowany, śmierdzący i nieświeży wprowadza nową jakość w świat wymuskanych superherosów. Jak wiadomo, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, nic więc dziwnego, że po interwencji tytułowego bohatera władze Los Angeles mają co sprzątać. Niezrozumiany przez motłoch, Greenpeace i policję Hancock pije jeszcze więcej i co za tym idzie - jest jeszcze fajniejszy. Na nieszczęście dla widza, nasz bohater już na początku musi spotkać dobrodusznego i naiwnego speca od PR, który za misję bierze sobie nawrócenie naszego bohatera i odkrycie w nim pokładów ckliwości i dobra. Jakby tego było mało, nagle okazuje się, że relacje łączące Hanckocka, pana od PR-u i jego żonę są aż nadto skomplikowane. I od tej pory, czyli mniej więcej od połowy filmu, zaczyna się dziwaczna, przeładowana efektami specjalnymi i bełkotem, amerykańska bajeczka z morałem. Jeżeli ktoś szuka rewii spektakularnych efektów specjalnych, to tutaj odnajdzie się w pełni. Jakkolwiek by na film patrzeć, to one są tutaj najważniejsze. Peter Berg może i coś tam stara się wystrugać z dramaturgi, ale kogo to obchodzi, jeżeli i tak liczą się spektakularne „bum” i „bam”. Zresztą właściwie wszystko jest tu przyzwoite. Will Smith jest całkiem sympatycznym aktorem, podobnie jak urodziwa Charlize Theron i Jason Bateman. Trochę więc szkoda, że wraz z rozwojem fabuły reżyser każe im wygłaszać coraz głupsze kwestie w coraz bardziej łzawym tonie. Da się to wszystko bez bólu obejrzeć, znajdą się też zapewne i tacy, którzy będą filmem Berga zachwyceni. Nie zmienia to jednak faktu, że trudno ukryć rozczarowanie tym, co jest, kiedy pomyśli się, co mogłoby z tego być. Jednopłytowe wydanie DVD jest naprawdę przyjemne. Dzięki dodatkom widz może poznać współczesne metody tworzenia superprodukcji. Praktycznie wszystkie skomplikowane sekwencje powstały najpierw na komputerze, a potem reżyser je rekonstruował, ujęcie po ujęciu, z użyciem aktorów i kamer. Wszystkie materiały o efektach specjalnych i scenach kaskaderskich stanowią wielką frajdę, pozwalają bowiem zajrzeć za fasadę Fabryki Snów i przyjrzeć się jej mechanizmom. Dodatkowo widz może zobaczyć reportaż o reżyserii Petera Berga. Właściwie jedyne, czego tu brakuje, to komentarza twórców.